Forum www.simons.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Twórczość literacka?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.simons.fora.pl Strona Główna -> Hyde Park
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szura
Pierdoła Dima


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 8:30, 24 Lut 2009    Temat postu: Twórczość literacka?

Co kdybyśmy tak zamieścili tutaj nasze wypociny? Ja sam posiadam parę napisanych książek czy opowieści. Może ktoś zainteresowany będzie to zamieszczę...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kotek
Pierdoła Dima


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 17:41, 24 Lut 2009    Temat postu:

Ja jestem zainteresowana Smile. Nie mam co czytać (taa, w marcu zaczynamy przerabiać Syzyfowe Prace - nudy, nudy i jeszcze raz nudy. A więc nie mam co czytać Very Happy ), więc pokaż swoją twórczość Smile.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aciaaa
Lachociąg Saiko


Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 72
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 19:24, 24 Lut 2009    Temat postu:

Oczywiście! Jestem bardzo ciekawa Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inka
Pierdoła Dima


Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 20:05, 24 Lut 2009    Temat postu:

Również jestem ciekawa Twojej twórczości, Szura. Smile Co piszesz, masz jakiś ulubiony gatunek - sci-fi, kryminał, obyczajówka? Czy może wszystko po trochu? Tak jak dziewczyny, chętnie bym poczytała Twoje wypociny. Very Happy
Sama troszku piszę, ale nic, czym można by było się pochwalić. Laughing Coś tam mam w planach, ale zobaczymy, co z tego będzie. Na razie moim największym wrogiem jest czas, a raczej jego brak. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szura
Pierdoła Dima


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 19:35, 25 Lut 2009    Temat postu:

Hm, fajnie że chcecie czytać, więc zamieszczam wam jedną z moich ulubionych i krótkich opowiesci. Mam nadzieję że się spodoba. Hm o czym jest? Jest krótka więc nie zdradzam, tylko czekam z niecierpliwością na opinie...

Głos uwięziony w ciszy


Z dedykacją dla tej, dzięki której powstała niniejsza opowieść...



Rozdział 1



Kiedy patrzę przez okno widzę szybujące w locie ptaki. Machają skrzydełkami, głowy tak dumnie wznoszą przed siebie w górę. Małe nóżki chowają w swych miękkich piórach na podbrzuszu. Latają razem. W grupach. Czasami jeden z nich przysiądzie na tym oknie w które wpatruję się przez większość swojego dnia. Zatrzymuje się na parapecie. To gołąb, jaskółka, czasem wróbelek. Przejdzie parę razy tam i z powrotem, odwróci się i zdaje mi się, że patrzy wprost w moje oczy. Nawiązujemy kontakt przez jedną krótką chwilę. Jego małe oczy patrzą na mnie. A może tak mi się tylko wydaje? Wierzę jednak, że patrzy na mnie i że to dla mnie tutaj przyleciał.
Wróbelki są takie małe, delikatne... ale swobodne. Mogą latać dokąd chcą, gdzie ich małe skrzydła poniosą. Jaskółki mają takie ładne barwy, lubię je, chociaż nie są kolorowe. Gołębie zaś są szare jak moje życie i jak moje oczy...
Chciałabym być takim ptakiem. Unosić się w górę i lecieć przed siebie, jak najdalej. Najchętniej poleciałabym w górę. Do nieba. Do Boga. Tam pewnie mogłabym spokojnie osiąść i nie czuć nic oprócz radości ze spotkania z Nim.
Ptaki to dla mnie oznaki szczęścia, radości, wolności. Ich jedynym celem jest przetrwanie, zdobycie pokarmu, wydanie na świat piskląt i zabezpieczenie się przed nadchodzącą zimą. Cieszę się, że mają piórka chroniące je przed chłodem. Tak bardzo bym chciała być ptakiem...
Jestem więźniem. Więźniem swego ciała. Poruszam się, kiedy ktoś mi pomaga, inaczej nie potrafię wydobyć z siebie odpowiedniej do tego siły. Sadzają mnie na tym oto fotelu, otwierają okno każdego dnia a ja wpatruję się w niego i nie robię nic poza obserwowaniem wolnych ptaków. Moje oczy przesuwają się tylko czasem, śledząc jakiegoś zabłąkanego ptaka. Największe szczęście jest kiedy ich oczy wpatrują się we mnie. To tak, jakby wiedziały o moim istnieniu, o mojej wegetacji. Jestem jak roślina, inaczej tego nazwać nie można. Lżej mi na sercu, wiedząc, że oni wiedzą, że jestem i że ja wiem, że oni są...
Nie potrafię poruszać własnym ciałem. Kim jestem? Zadaję sobie niemal każdego dnia to pytanie. Nie potrafię na nie odpowiedzieć, ponieważ sama tego nie wiem. Wiem tylko, że jestem tym, kim nigdy nie chciałam być.
Pewnego dnia znów mnie sadzają do tego fotela. Patrzę w okno. Jest lato, przyjemne ciepło grzeje moją bladą, przezroczystą twarz. Lubię słońce, ono mi przypomina tę kobietę, która czasami do mnie przychodzi...
Słońce rozjaśnia moją duszę, oświetla schorowane ciało i napełnia serce nadzieją, której w większości mi brak. Nagle nadlatują dwa gołębie. W locie toczy się między nimi jakaś gra. Może to taniec, może walka... nie, moje ptaki nie walczą przecież ze sobą!
Jednemu z nich wypada szare piórko, zataczając kręgi na wietrze. Patrzę na nie, mrużę oczy z oślepienia, bo piórko weszło w prostą linię słońca. A potem wpada przez okno i powoli płynie w moją stronę. Chcę go dotknąć! Tak bardzo bym chciała wyciągnąć rękę do niego by móc złapać go i wykrzyknąć: Dziękuję! – jakby to był prezent dla mnie od moich przyjaciół gołębi. Chciałabym...
Nie mogę jednak uczynić nic. Nie jestem w stanie poruszać rękami. Piórko delikatnie osiada na moim nosie. Przyjemnie mnie połaskotało. Łaskocze nadal. W końcu nie wytrzymując swędzenia a jednocześnie nie mogąc go strącić z nosa - kichnęłam. To jedyna reakcja na jaką stać moje zwiędłe ciało. Kichnięcie i otwarte oczy potrafiące patrzeć na piękny świat.
Chciałabym być wolnym ptakiem...



Rozdział 2



Kończy się dzień. Czekam, kiedy znowu ktoś przyjdzie by zabrać mnie z tego miejsca. Zachodzi słonce, świat staje się ciemny. W każdym rogu czają się mroczne cienie. Kiedyś bardzo bałam się mroku. Często płakałam będąc małym dzieckiem. Teraz jest inaczej. Od kiedy przychodzi do mnie ona, wszystko się zmieniło...
- Biedaczko, jeszcze tu siedzisz – słyszę głos opiekunki. Jej ręka przyjemnie dotyka moją twarz, głaszcze ją. Tak dobrze czuć miły dotyk na swej twarzy.
Wpatruję się w jej oczy. Są zielone i jakby trochę niebieskie. Wyczytuję w nich dobro. Chciałabym się uśmiechnąć, by móc wyrazić swoje uczucia. Dobrze mi robi widok uśmiechniętego człowieka z taką czułością patrzącego wprost na mnie. Ona dostrzega naraz mój wzrok, ponieważ mówi:
- Lubisz, kiedy się o ciebie troszczę, prawda?
Lubię. Lubię i bardzo chciałabym jej to powiedzieć a także podziękować, że nie zapomniała o mnie, nie pozostawiła przez całą noc, tu, przed tym otwartym oknem, bym patrzyła jak przychodzi noc. Z moich ust wydostaje się tylko ciche rzężenie. Ślina leci po mojej brodzie, czuję jak zaznacza mokre widzialne ślady na mojej skórze. Dobra kobieta ociera mnie szmatką i kolejny raz głaszcze po twarzy.
- Chodź, położymy cię do łóżka. Już masz pewnie dosyć tego siedzenia przy oknie.
Może i mam. Przyzwyczaiłam się jednak patrzeć na moje ptaki. Co by one pomyślały, gdyby pewnego dnia zabrakło mnie przy oknie? Dla kogo by śpiewały i komu dawałyby swoje przedstawienia w locie?
- Dzięki Bogu, lato tego roku jest ciepłe i słoneczne, inaczej nie mogłabyś ciągle tu przesiadywać.
Lubię siedzieć przy oknie, choć czasami boli mnie całe ciało. Zawsze o mnie pamiętają, przychodzą i zmieniają mi pozycję. Czasami jednak się stanie, że o mnie na chwilę zapomną. Ale staram się nie urażać, mają tyle pracy z innymi dziewczynkami...
Wchodzimy do sypialni. Tam leżą już w ułożonych rzędami łóżkach inne pacjentki. Wjeżdżam na wózku, nie potrafię chodzić jak inni. Moja choroba to przypadek specjalny i dlatego cieszę się, że jeszcze żyję. Moje mięśnie powoli umierają, przypomina to proces ich zamiany w wodę. Dlatego nie potrafię poruszać swoimi rękami czy głową. Do niedawna nie sprawiało mi to kłopotu...
W sali sypialnej widzę krzątające się siostry zakonne. One także pomagają opiekunkom zajmować się nami. Teraz przebierają je do piżam i układają do łóżek. Niektóre dziewczyny nie chcą iść spać. Grymaszą, płaczą lub pokazują swoją złość w inny sposób. Jedna na przykład okłada w tej chwili pięściami zakonnicę.
Patrzę na to jakby z góry, jakbym patrzyła przez okno, będąc ptakiem. Żyję w swoim własnym świecie.
Pamiętam wyraźnie chwile, kiedy potrafiłam ruszać rękami. Dziś wygląda to jak sen. Z czasem zapadłam się w sobie. Mięśnie nie słuchały. Mózg starał się wysyłać do nich odpowiednie informacje, jednak nic nie pomagało. Mięśnie zachorowały, zamknęły się na każdy bodziec, jak zewnętrzny, tak i pochodzący ze środka mojego wnętrza.
Dziewczyny nadal podchodzą do mnie, dotykają mojej twarzy. Wiem, że są ze mną, ale one przecież także mają swoją chorobę nie pozwalającą im na dłuższe zainteresowanie moją osobą. Jestem im wdzięczna za każdy gest, nawet ten najmniejszy, jak zwykły dotyk.
W końcu jestem ułożona wygodnie w łóżku. Za chwilę zgaśnie światło, zamkną się drzwi. Ale nie pozostaniemy tu same. Za drzwiami, w drugiej sali została nasza opiekunka. Ta będzie sprawdzać całą noc, czy każdej z nas nic nie dolega i czy wszystko jest w porządku.
Opiekunka taka jest dla nas niczym anioł, albo jak pani przychodząca do mnie nocą...



Rozdział 3


Leżę w ciemności. Moje łóżko znajduje się tuż przy oknie, mogę więc wyglądać przez nie bez problemu. Naprzeciw okna rośnie wielkie drzewo. To lipa, zawsze tak ładnie pachnąca w lecie...
Poprzez jej konary widzę zaś blady księżyc. Świeci dziś wyjątkowo mocno. Jest pełnia, to z pewnością dlatego.
Co chwilę słyszę czyjś płacz. Nikt nie zdaje sobie sprawy ile samotności i smutku rozciąga się nocą niczym mgła nad tymi osamotnionymi łóżkami. Całą noc nasza opiekunka ma pełne ręce roboty. Ja, leżąc, czekam na sen.
Myślę o tym, jak to było ze mną w przeszłości. Kiedy to było? Dawno, to wiem na pewno. Mieszkałam z rodziną w naszym domku na wsi. Ooo, jak ja bardzo kochałam tamten dom! W ogrodzie, gdzie przebywałam najczęściej było tyle drzew. Mnie sadzano zawsze tuż pod czereśnią. Kochałam czereśnie i nawet teraz wspominam ich słodki smak. Z chęcią zdradziłabym komuś swój sekret o moim marzeniu: móc skosztować je ponownie, jeszcze jeden raz. Jak tu jednak to powiedzieć, kiedy nie potrafię?
W ogrodzie tym rosły drzewa śliwy, dzikiej gruszki, jabłek, takich co są dobre dopiero na zimę. I papierówki. Te jabłka miały słodki smak, wygląd i zapach słońca...
Dokoła rosły krzewy czerwonej, białej i czarnej porzeczki. Biała smakowała mi najbardziej, była najsłodsza. Dalej rósł agrest a na tyłach domu wznosił się olbrzymi, górujący nad wszystkim świerk. Kochałam tamten czas, tamto życie. Nie potrzebowałam i nie oczekiwałam więcej.
Jednego dnia wszystko się zmieniło. Znalazłam się tutaj, opuszczona przez rodzinę, z postępującą chorobą. Myślę o nich dobrze, chociaż nie zostałam z nimi, chociaż mnie już nie chcieli. Może to dlatego, że się bali. Może choroba, jaka na mnie spadła, okazała się dla nich zbyt wielkim ciężarem, którego nie zdołali udźwignąć. Biedny ojciec, gdy zabrakło matki, umarł dla świata i dla mnie...
Byłam przecież niczym bezwładny worek leżący w kącie bez ruchu, na który każdy zwraca uwagę przypadkiem, dopiero gdy na niego wpadnie. Wiele pracy im przydawałam swą ułomnością.
Nigdy nie mówiłam. Nie potrafiłam zmusić swojego gardła do wydalenia odpowiednich wibracji. Usta nie chciały słuchać i nie układały się w specjalnie przybrane formy, przez które głos mógłby się wydostać odpowiednio ukształtowany. Język zawsze sprawiał wiele problemu, przyklejał się do podniebienia i nigdy nie mogłam zmusić go do odpowiedniego ułożenia.
Czasami udało mi się z powodzeniem wyartykułować jakieś nic nie znaczące słowo. Po wyrazie rysującym się na twarzach wszystkich widziałam, że nic nie rozumieją. Zaprzestałam więc tego.
Wspomnienia przychodziły do mnie każdej nocy. W dzień nie miałam czasu na takie myślenie, zajmowałam się swoimi ptakami, poświęcałam im całą swą uwagę. Nocą jednak często zdarzało mi się odczuwać, jakby sen dla mnie nie istniał. Wtedy napływały obrazy związane z moją wcześniejszą egzystencją, zanim tu przybyłam.
Późną nocą zaś, nie wiedząc kiedy, wreszcie nadchodził sen.
We śnie przychodzi do mnie ona. Pani ta, ubrana w czarny habit, wpatruje się we mnie kojąco.
- Wiem, że boisz się ciemności – mówi do mnie, podchodząc bliżej. Wpatruję się w nią pełna ciekawości. Kim była? Skąd wiedziała to, czego tutaj nie wiedział nikt i dlaczego kiedy się rano budziłam, nie pozostał po niej żaden ślad a jedynie wspomnienie?
Tak dobrze się czułam mając ją przy sobie. Mijał strach, ból. Nawet ciemność mijała. Była bowiem otoczona taką wspaniałą jasnością.
Chwyta mnie za rękę, uśmiechając się i mówi:
- Nie bój się. Jestem z tobą...
Wtedy przestawałam się bać otaczającego mnie mroku, zapadając się w prawdziwie spokojny sen.
Każdego ranka smutno mi było wiedząc, że pani tej nie zobaczę w ciągu kolejnego długiego dnia.



Rozdział 4



Ranek zaczyna się tak samo każdego dnia. Wstajemy o siódmej, to znaczy dziewczyny wstają, ja nie śpię już od świtu. Budzę się zawsze pierwsza. Wtedy mogę przypatrywać się jak wstaje nowy dzień. Lubię mu się przyglądać i obserwować jak wyłania się powoli z czarnego nieba. Najpierw w oknie pojawia się jeden promyk. Ten pada na moją twarz i wiem już co za chwilę nastąpi: kolejne promienie, jeden za drugim, dołączą się do tego pierwszego. Tak wyłoni się na wprost mojego łóżka początek światła. Wtedy zaś słońce powoli a jednak prędko wschodzi nad światem. Za każdym razem widząc to cudowne narodzenie słońca czuję się tak jakbym sama rodziła się na nowo. Jakby jakaś część mojej duszy o której ostatnio tak wiele słyszę od mojej pani, odzyskiwała siłę. Wtedy mogłabym wstać, otworzyć okno i napełnić swe usta świeżym powietrzem z domieszką niezidentyfikowanego zapachu słońca. Bo słońce też pachnie, czuję to i nie ma piękniejszej woni od budzącego się ranka, gdy opada mgła, rosa błyszczy w okiennych pajęczynach a nocne zimne powietrze zamienia się w ciepłe tchnienie otulające nas wszystkich wokół.
Opiekunki wchodzą do sali, pomagają nam się ubrać. Wprowadzają mnie do jadalni. Zanim do tego dojdzie mija godzina. Na naszym oddziale jest nas dwadzieścia dziewczyn. Słyszałam ostatnio jak mówiono, że powinnam zostać przeniesiona do innego oddziału. Wiedziałam z jakiego powodu: moje mięśnie powoli zanikają. Co będzie jeśli pewnego dnia nie będę nawet mogła poruszać oczyma?
Nie zaprzątam tym sobie głowy więcej, nie chcę się zadręczać bo i po co. Widzę, że ze mną mają najwięcej roboty. Mam dwadzieścia pięć lat, nie ważę zbyt wiele, lecz trzeba obchodzić się ze mną delikatnie. Co najmniej dwie osoby pomagają mi więc każdego dnia w ubieraniu, abym swoim wyglądem przypominała człowieka.
Karmią mnie jak ptaki karmią małe pisklęta. Większość jedzenia wypada mi z buzi, mam problemy z przełykaniem i często się duszę. Muszą na mnie uważać, jedzenie może się okazać dla mnie śmiertelnie niebezpieczne. To tak jakby zanurzono mnie do wanny z wodą i przytrzymywano bym nie mogła oddychać. Patrzę na nich jakbym to nie była ja a ktoś inny. A może to nie jestem ja? Dlaczego nie pamiętam innego życia?
Czy byłam kiedyś zdrowa?
Nie, ty zawsze taka byłaś.
Pamiętam, jednego dnia wieziono mnie na wózku do kościoła. Tuż przed wejściem stanęła przed nami mała dziewczynka. Zagrodziła nam drogę. Jej jasne włosy opadały prosto na ramiona, różowa sukienka sięgała kostek a oczy spragnione wiedzy patrzyły wprost na mnie. Nie potrafiłam zmusić się do przełknięcia śliny, więc ta spływała mi z ust, plamiła ubranie. Ktoś wyciera mnie chusteczką, lecz nie dostrzegam kto. Wpatruję się tylko w tą małą jasną twarz przede mną. Ta zapatrzona jest we mnie.
- Czemu jej leci ślina z buzi? – zadaje pytanie dziecko, nadal patrząc mi prosto w oczy. Zza rogu pojawia się kobieta.
- Marto! Idziemy! – matka szarpie ją za rękę. Mała jednak upiera się, ciągnie ją z powrotem. Chciałabym odpowiedzieć, przecież ją słyszę, wiem o co jej chodzi. Tymczasem jedynie niezrozumiałe dźwięki płyną wraz ze śliną z moich ust.
- Czy ona jest chora? – pyta nieustępliwie dziecko. – Czemu ona tak dziwnie wygląda?
- Marto!
- Nie szkodzi – słyszę głos kobiety, której choroba sprawi, że jakiś czas później, oddadzą mnie do domu opieki. Głos mej matki. – Ona i tak nie rozumie...
Ależ rozumiem! Krzyczę całą sobą. Krzyk nie wydostaje się poza mury mojego ciała.
Parę razy udaje mi się zobaczyć siebie w lustrze. Czy to ja? Patrzę na szczeciniaste, rozczochrane czarne włosy. Krótkie, jak włosy mamy. Mam wyłupiaste oczy, rozłożone każde w inną stronę, osadzone szeroko od siebie. Widzę, że takich nie ma nikt, poza mną. Moje ciało jest zgarbione, jakbym nie miała tułowia. Nogi ciasno złączone, rozłożone na końcach, tam gdzie zaczynają się stopy. Moja jedna noga jest krótsza niż druga , ale to nie sprawia mi problemu i tak nie potrafię chodzić. Moje zęby są dosyć wielkie, mocne. Często wydostają się na zewnątrz i to na nie przede wszystkim ludzie zwracają uwagę. Nawet jeśli bardzo się staram, język mnie nie słucha i zwisa bezwładnie na wardze. Ślina, och ta ślina, kapie z niego bezustannie. Czuję się jakbym patrzyła na kogoś innego. Jakie to dziwne, że przecież ich rozumiem, wiem o czym mówią , a jednak nie jestem w stanie im odpowiedzieć. Mój wygląd jednak przekonuje mnie, iż jest ze mną coś nie tak. Tak nie wyglądają normalni ludzie. Normalni ludzie chodzą, śmieją się, prowadzą konwersację, krzyczą i potrafią poruszać językiem jak im się podoba , a także nakazywać mu pozostanie na odpowiednim miejscu.
Dlaczego tu jestem? Kim ja jestem? Kim jest ta upośledzona osoba w lustrze?



Rozdział 5



Po śniadaniu sadzają mnie na moje ulubione miejsce. Opiekunka wie, jak bardzo mi się tu podoba. Ona mnie rozumie, takie odnoszę w stosunku do niej wrażenie.
Niewiele dziś zjadłam, tylko trochę posmakowałam mleka, kaszy i przestałam. Nie miałam ochoty na jedzenie, na jakąkolwiek ludzką czynność. Czuję, że jestem chudsza niż dawniej. Stałam się lżejsza, może z czasem i ja wyfrunę przez okno niczym wczorajsze piórko przyfrunęło do mnie? Jak bardzo bym chciała uciec z tego cielesnego więzienia i polecieć razem z ptakami w dal. Witajcie jaskółki. Witajcie gołębie. Jak się wam wiedzie wróbelki?
One nadlatują od razu po otworzeniu okna. Powietrze jest chłodne, więc okrywają mnie kocem.
- Tak na wszelki wypadek – powiada opiekunka.
Spoglądam na nią. Czy wie jak bardzo chcę się do niej uśmiechnąć? Czy zdaje sobie sprawę, że kiedy tylko zdołałabym podnieść rękę, pogładziłabym jej spracowaną dłoń równie delikatnie, jak ona często gładzi moją? Marzę o tym aby chociaż raz poruszyć ręką. Niczego więcej nie chcę...
Dobra pani w końcu odchodzi, musi zajmować się innymi pacjentkami, bo tym właśnie jesteśmy. Przyglądam się jej. Ma krótkie ciemne włosy, takiego samego koloru jak ja. Tylko jej włosy są ładnie ułożone, nie takie jak moje, szczeciniaste i niedające ugładzić się nawet wodą. Ma szczupłe palce. Cała jest szczupła i delikatna.
Widzę jak bardzo lubiana jest przez innych. Uśmiechają się, kiedy je przytula. Dziewczyny same rzucają jej się na szyję. Całują ją, chcą by je trzymała choć przez chwilę za rękę. To wiele dla nich znaczy, wiem to i potrafię to zrozumieć.
Zadają jej tyle pytań a ona odpowiada, chociaż ma tyle innej pracy. Nieustannie coś robi. Karmi je, przebiera, pomaga wstać, kiedy któraś płacze, gładzi je delikatnie i przemawia do nich jak matka. Podaje im zabawki, pilnuje aby nie otwarto więcej okien, aby któraś nie uciekła. Tu bowiem może zdarzyć się wszystko.
Za każdym razem, widząc ją, cieszą się wszyscy. Płaczą zaś kiedy odchodzi. Wiem, że wiele razy zabierała niektóre z nich do swojego domu. Pomimo posiadania swojej rodziny, stara się jakoś pomagać każdemu.
- Wszystkie jesteście moimi dziećmi – mówi im.
Jakże one potrafią być w tym momencie szczęśliwe! I ja jestem spokojna, widząc ją tutaj. To prawdziwy anioł.
- Ciebie bym też zabrała do domu chociaż na chwilkę, Eliżko – zwraca się do mnie – ale jesteś za poważnie chora, jeszcze stałaby ci się jaka krzywda. Musisz mieć odpowiednią opiekę a w domu bym ci jej nie potrafiła zapewnić...
Kolejny miły dotyk. Odgarnia mi włosy z czoła.
Słońce już przyjemnie świeci, ptaki radośnie ćwierkają. Zatrzymując się na parapecie, spoglądają przez okno, do wnętrza naszego świata.
Wiem, że nasza dobra pani ma swoje własne dzieci. Czasami widzę małą dziewczynkę przychodzącą razem z nią. Innym razem jest to chłopczyk o blond włosach. Kolejnym zaś, najmniejszy z nich, o włosach kręconych i wspaniałym uśmiechu. Wszyscy bawią się z dziećmi z oddziału. Jest wiele śmiechu. Oni starają się o każdego. Zawsze wokół pojawia się grupa ucieszonych dziewczynek.
Gdy jest ciepło, większość z nich może wyjść na podwórze. Tam znajdują się huśtawki i małe, bezpieczne karuzele, które sprawiają im wiele radości. Wszystkie dziewczyny są bowiem mniej chore ode mnie...
I ja czasami jestem z nimi. Wtedy mogę patrzeć na szumiące wokół drzewa. Obserwuję spadające liście.
Jednego razu napadła mnie taka oto myśl: cały nasz oddział składający się na dwudziestu pacjentek, jesteśmy jako to drzewo. Każda z nas to liść. Liść spada z drzewa gdy przychodzi na niego odpowiedni czas. Wtedy, kiedy nie ma już sił się na nim dłużej utrzymać. Wtedy spada na dół, odbywając swą ostatnią podróż, by zgnić...



Rozdział 6



Nawet nie zdążę się napatrzeć na moje ptaki a już nadchodzi pora obiadu. Znowu mnie karmią. To takie dziwne. Dają mi jedzenie abym żyła, i gdyż jestem niczym roślina więdnąca, nikomu do niczego niepotrzebna. Wiem, że jeżeli kwiat więdnie, nikt nie trzyma go w domu z radością. Najlepiej się go pozbyć, wyrzucić. Po cóż więc oni mnie karmią? Czy wiedzą, że tym sposobem przedłużają tylko moje nic nie znaczące życie w uwięzionym ciele? A może mają nadzieję na cud? Może myślą: ona pewnego dnia odzyska siły. Wstanie, mięśnie bowiem będą na powrót zdrowe i pełne życia. Może moje na pół zwiędłe ciało odzyska swoje stracone życie?
Kto jednak w to wierzył?
Dawno temu zadawałam sobie takie pytania. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jestem zamknięta w swoim własnym świecie, ze swoimi myślami. Może cały otaczający mnie świat odbieram inaczej. Nie wiem, jak powinnam myśleć i czy moje myślenie jest tak samo dziwne, chore, jak moje ciało?
Zadawałam sobie wiele pytań. Aby zrozumieć swój świat, chorobę i prawdę. Bo czy moja choroba to choroba? A może mi się tak tylko wydaje? Może po prostu taka jestem, byłam i będę. Każdy jest przecież inny...
Jednej nocy otrzymałam odpowiedź na wszystko:
- Jest tak, jak ma być. We wszystkim jest sens, nawet twoja choroba ma sens. Nie staraj się zrozumieć. Na wszystko przyjdzie czas. Po prostu staraj się przetrwać.
Wiem, że istnieje Bóg. Ona mi o tym powiedziała. Sama zawsze o tym wiedziałam. Od kiedy pamiętam, zawsze z Nim prowadziłam rozmowy. Boga musiałam nosić w sobie od urodzenia. Dlatego nie było dla mnie trudne do zrozumienia to, czego się dowiedziałam. Przyjdzie mój czas, dowiem się. Niech tak będzie.
Jestem karmiona jak małe pisklę. Kiedyś obserwowałam jaskółki w oknie. W prawym górnym rogu uwiły sobie gniazdko. Matka piskląt nieustannie fruwała, przynosząc im w dziobie jedzenie. Małe wychylały swoje główki z gniazda, głodne i z pewnością cieszące się z pojawienia matki. Otwierały dziobki, napełniwszy je zaś jedzeniem, uspokajały się na chwilę.
Pewnego dnia gniazdo znikło z okna...
Czułam się jak te pisklęta. Jestem taka jak one, aczkolwiek różnimy się wszystkim. Jadłam co mi podawano, choć najchętniej zaprzestałabym i tej czynności. Małe pisklęta miały siłę. Kiedyś wyfruną z gniazd by zacząć żyć na wolności. Ja byłam pewna, że o ile brak mi sił, tak słowo wolność było dla mnie odległe jak księżyc na niebie w ciemną noc...



Rozdział 7



Wszystkie moje dni są do siebie podobne. Dzień zaczyna i kończy się tak samo. Tak samo też wyglądają ludzie krążący wokół mnie. Tylko ptaki się zmieniają. Czasem też pojawia się jakaś nowa pacjentka. Nie zawsze jednak mogę ją widzieć. Czasami jest mi tak źle, że muszę leżeć w innym pokoju. Czekam z niecierpliwością zawsze w takie dni na moment , gdy będę w dostatecznie dobrym zdrowiu, by wrócić do swojego okna. Ptaszki pewnie martwią się nie widząc mnie przez dwa, trzy dni. Wierzę jednak że poczekają. Staram się o nich myśleć jak najwięcej, może wtedy one mnie usłyszą.
Czasami opiekują się nami siostry zakonne. Kiedy jeszcze mieszkałam w domu, a było to dawno temu, pamiętam, że mieliśmy w rodzinie taką siostrę. Przyjeżdżała do nas czasami, raz do roku lecz dawno jej już nie widziałam i jej obraz zbladł w mojej pamięci.
Nie zawsze jednak czarne habity kojarzą się dzieciom dobrze. Są zakonnice bijące dzieci, dobrze o tym wiem. Trudno mi słuchać czasami ich płaczu. Nieszczęśliwe dzieci. Chciałabym , aby również do nich przyszła moja pani ze snu i powiedziała im, by się nie bały oraz, by nie były takie nieszczęśliwe. Prosiłam ją zresztą wiele razy , a ona odpowiadała:
- Nie martw się, i one są pod moją opieką...
To tak dobrze, kiedy mogę jej wszystko powiedzieć. Cieszę się na każde jej przybycie. Nie boję się wtedy ciemności i naprawdę mogę z nią rozmawiać! Nawet moje ciało jest takie inne. Zachowuje się tak, jakby było zdrowe. To wspaniałe uczucie.
Są i dobre zakonnice, tych jednak nie ma za wiele. Kiedy opowiadam o tym nocą, słyszę:
- Wszystko, co czynią, nie zostanie im zapomniane.
Jak to dobrze, że ona o tym wie, że na wszystko poradzi i odpowie. Chciałabym powiedzieć moim towarzyszkom tyle pięknych rzeczy. Tyle spraw zasłyszanych od niej. Z pewnością by je to uradowało. Ja jednak nie mogę...



Rozdział 8



Pracuje tu wiele kobiet. Przeważnie są to matki mające dzieci. Kochają pomagać innym. Jeżeli nie polubi się tej pracy, człowiek jej nie podoła. Za murami tego zamku w którym żyjemy, swym torem biegnie życie dziesiątek ludzi podobnych mnie, chorych, opuszczonych przez rodziny lub po prostu pozostawionych tu na pewien okres.
Zakonnice modlą się co dzień, wstają wcześnie rano i suną do kaplicy z której dochodzi mnie ich modlitwa i cichy śpiew. Kiedyś dobra opiekunka powiedziała:
- Zabierzemy też może Eliżkę na mszę...
- A po co? – ofuknęła ją jedna z sióstr natychmiast – i tak nic z tego nie zrozumie. Proszę na nią spojrzeć.
Po głosie poznałam która to siostra, często to dzięki niej któraś z dziewczyn płakała rozdzierająco.
Najpiękniejsza w tym wszystkim jest moja zdolność wsłuchiwania się w ciszę. Słyszę wyraźnie, jakbym miała wielkie uszy lub zmysł tak wyczulony niczym zwierzę. Dociera do mnie tyle różnych dźwięków. Słyszę, kiedy na dworze hula wiatr i gdy daleko szczeka pies. Słyszę jak siostra Annika w kuchni trzaska garnkami i szept sióstr za drzwiami, kiedy wszyscy inni nawet nie zdają sobie sprawy, iż ktoś tam właśnie jest. Mogłabym to powiedzieć, mogłabym kogoś ostrzec , bo wiem, że za ich słowami nie kryje się dobra intencja. Nie potrafię...
Kiedy zbyt długo nie ma mnie w miejscu przy oknie, słyszę jak skarżą się moje ptaki. Ja wiem , co one mówią widząc mnie później, wpatrującą się w nich: kiedyś przyjdzie czas a wzlecisz na swych skrzydłach i będziesz tak samo wolna jak my...
Zastanawiam się co by ze mną było, gdyby na domiar tego, moje oczy przesłoniła mgła? Wtedy zaległaby ciemność. Ta zaś trwałaby dzień i noc...
Niecierpliwie czekam nadejścia nocy. Posłusznie zażywam lekarstwa. Dziś czuję się dobrze, nie mam problemu z ich połykaniem. Czasami taka tabletka wydaje mi się tak wielką kulą niemożliwą do przełknięcia... Czy istnieją na świecie ludzie nie potrzebujący zażywać podobnych lekarstw? Jakże piękne musi być ich życie. Łatwiejsze...
W końcu jest noc. Słyszę, że któraś z dziewczyn płacze. To zdarza się codziennie. Pewnie czują się samotne, opuszczone. A może boją się ciemności, jak wcześniej bałam się jej ja?
Niecierpliwie wyczekuję tej jedynej osoby, która mnie rozumie, słyszy, z którą potrafię rozmawiać , a moje ciało nie wydaje się być samotną celą bez wyjścia.
W końcu przybywa. Ona wie, jak bardzo mi jest potrzebna. Mówię jej o tym. Wyciąga swoją dłoń i gładzi mnie po policzku. Wie. Ona to wszystko rozumie, dlatego przychodzi tak często.
Mówię do niej:
- Miałam możliwość znaleźć się w kaplicy. Nie pozwolono mi jednak... – smutno mi, kiedy jej o tym mówię.
- Nie martw się. Do kaplicy jeszcze pójdziesz. Tak mówię ja.
Opowiadam jej o moich ptaszkach, spostrzeżeniach a potem mówię:
- Naszła mnie dziś taka oto myśl: co ze mną będzie, gdy mi wzrok odmówi posłuszeństwa?
- Dlaczego cię to zastanawia? – słyszę w odpowiedzi.
- Kiedy nastanie noc również za dnia , nie będę mogła patrzeć na swoje ptaki. Co one poczną beze mnie? Kto ich będzie doglądał i dla kogo będą w tym oknie potem fruwały?
- Ty nawet jeśli wzrok stracisz, za moją pomocą je zobaczysz.
- Czy... – chcę zadać kolejne pytanie.
- Tak. – odpowiedź pada z jej ust. – Jeżeli mrok twój wzrok przykryje, nie opuszczę cię na krok ani za dnia, ani też w nocy.
Taka jestem szczęśliwa słysząc jej słowa. Chciałabym ją zapytać o imię , ale nie chcę być nieposłuszna, zbyt dociekliwa. Innym razem.
Dopiero kiedy chwyta moją dłoń, od której czuję bijące, takie wspaniałe ciepło, czuję się spokojniejsza i zapadam w spokojny sen...



Rozdział 9



O świcie budzę się jak zwykle pierwsza. Moja myśl jest taka: zapomniałam powiedzieć o płaczącej dziewczynie na sali. A więc wieczorem...
Dzień mija szybko. Dziś inna opiekunka zajmuje się nami. Ja dziwię się dlaczego jeszcze tu jestem. Przecież jako jedyna nie chodzę, nie poruszam się o własnych siłach. A jednak pozwalają mi tu być. Wiem o tylu sprawach. Na przykład często słyszę płacz małych dzieci dobiegający z dołu. Czasami biegną kobiety, słyszę głośne, szybkie kroki. Ktoś otwiera drzwi. Rozlega się krzyk i wielki łomot. Ktoś krzyczy:
- Pospieszcie się, miała atak. To już drugi w ciągu pięciu minut...
Wiem, że tam, na dole znajduje się sala tylko dla dzieci. Niektóre są pozamykane w specjalnych łóżkach – kratach, aby nie zrobiły sobie lub drugim krzywdy. Inne mają założone kaftany bezpieczeństwa. Jeszcze inne się przywiązuje do łóżka w celu zapobieżenia ich upadkowi podczas którego mogłyby zrobić sobie krzywdę. Wiem to, bo wychwytuję wiele z ludzkich głosów mówiących o tym.
Leżę. Patrzę w okno. Raz po raz w sali słyszę dziwne skrzypienie.
- Zgrzyt... zgrzyt...zgrzyt...
To Marusia kołysze się na swoim ulubionym krześle. Marusia to miła dziewczyna, właściwie nie jest już dziewczyną, ma więcej niż trzydzieści lat. Jest tu najstarsza. Siedzi na krześle, w rękach trzymając Murzynka, plastykową czarną lalkę bez ubranka. Wiem, że przytula ją do siebie. Są dla siebie oporą w swoim własnym świecie. Marusia w przeciwieństwie do mnie, może mówić, poruszać się. Sama je i nawet opiekuje się dziewczynkami.
Teraz słyszę tylko:
- Zgrzyt... zgrzyt... zgrzyt...
Wtem...
- Trzask!
Ktoś woła, krzyczy. Płacz. To Marusia zapadła się na krześle. Od ciągłego kołysania, a potrafiła tak kiwać się godzinami, krzesło nie wytrzymało jej ciężaru, więc rozpadło się na kawałki. Murzynek upadł, upadła Marusia, która teraz płacze rozdzierająco. Nie wie co się stało, dlaczego krzesło się rozpadło na wiele części. Zawodzi niczym małe dziecko.
Nadbiega opiekunka, sadza ją pospiesznie na innym krześle. Tamto pójdzie do naprawienia. Uspokajają ją, przemawiają do niej, przytulają...
Po pewnym czasie płacz cichnie. Znowu słyszę:
- Zgrzyt... zgrzyt... zgrzyt...
Życie ma to do siebie, że czasami sytuacje lubią się w nim powtarzać...



Rozdział 10



Jak co dzień wspominam swój ogród w domu. Widzę świerk nade mną z zielonymi gałązkami i małe na nim, wiszące szyszki. Uśmiechnęłabym się na myśl o słodkim smaku białych porzeczek, mięśnie twarzy mnie jednak nie słuchają. Dawno mnie przestały słuchać i na moją komendę wykonywać jakąkolwiek czynność.
Z tyłu domu szczeka pies. Ma już wiele lat, jest chudy i stracił wszystkie zęby. Przygarbił się, mało co je. Ale szczekać to jeszcze potrafi.
- Będzie szczekał aż do śmierci – słyszę jeszcze z daleka głos matki.
To moje ostatnie wspomnienie. Wtedy słyszałam po raz ostatni jej słowa. Potem umarła. Nikt mi nie powiedział co się stało. Przez długi czas nie miała włosów na głowie i sama była chuda jak nasz stary pies bez zębów. To wtedy wszystko się odmieniło. Moja choroba postępowała, jej zabrakło i tak pewnego dnia się tu znalazłam. I już nigdy nie powróciłam do tego ogrodu...
Wiedziałam też, że jedynie wspominać go mogę i w taki sposób odwiedzać w swej pamięci. Nigdy nie widziałam go w zimowym przebraniu. To jednak nie szkodzi. Lato bywa o wiele piękniejsze. Lubię patrzeć na zieleń, czuć słońce na twarzy. Jesień jest równie piękna, ma swój urok, lecz zawsze kojarzy mi się ze smutkiem, z umieraniem... Liście zbyt szybko spadają z drzew. Jest to takie niesprawiedliwe. Powinny znajdować się na nich przez cały rok.
Wracając myślami z powrotem do miejsca w którym znajduję się teraz, dochodzi mnie czyjś głos:
- Łysieje biedaczka...
- Niewiele jej czasu zostało...
Nie otwieram oczu. Staram się nie słyszeć. Pomimo tego dociera do mnie sens tych okrutnych słów.
Nocą mam silny atak. Po nim jestem zmęczona. Zostaję w sali sypialnej przez cały dzień.



Rozdział 11



Czasami płaczę w swej ciszy. Płacze moje serce nad bezsilnością ciała i jego ograniczeniem. Czasami mam wrażenie że w ciszy tej rozbrzmiewa mój krzyk. Krzyk w ciszy. Głośny i przeciągły. A jednak nikt go nie słyszy.



Rozdział 12



Jednej nocy mówię do mojej towarzyszki:
- Słyszę płacz niektórych z dziewczyn. Chciałabym im jakoś pomóc...
Gdybym była zdrowa, opiekowałabym się nimi...
Nie słyszę na to odpowiedzi. Nie szkodzi. Wiem, że i one przecież nie są pozostawione same sobie...
Wreszcie moje ciało jakoś dochodzi powoli do siebie. Znów mogę cieszyć się widokiem jaskółek, które pomimo, iż zabrakło w oknie gniazda, nadal zataczają kręgi w jego pobliżu.
Zastanawiam się, kiedy znów zobaczę naszą dobrą opiekunkę. Dzień w którym nie słyszę jej głosu jest taki inny niż wszystkie. Czuję, że i ostatni zachowują się znacznie ciszej, niż kiedy ona jest z nami. Nie ma tej wesołości, śmiechu. Nie ma tej szczerej radości.
Przychodzi wieczorem. Jakże się cieszę! Teraz zostanie z nami całą noc a ja będę miała dwie opiekunki przy sobie. Czuję się bezpiecznie. Od razu ze spokojem zapadam w sen.


Czasami w nocy wędruję. W myślach , czy we snach, nie wiem. Najczęściej widzę siebie, ze wspaniałymi białymi skrzydłami wyrastającymi zza pleców. Posiadam ręce i nogi. Te potrafią wprawić w ruch moje ciało. Skrzydła unoszą mnie w górę. Fruwam. Często widzę siebie w lesie. Moje skrzydła podrywają mnie w górę. Wreszcie jestem bardzo wysoko. Spoglądam do gniazd ptaków. W każdym z tych gniazd znajduję dla siebie coś cennego. Zabieram wszystko. To co znalazłam ukryte w gniazdach, czekało właśnie na mnie.
Z rękami pełnymi kwiatów, piór i szyszek frunę po niebie. Jest ranek. Świt. Nad łąką unosi się mgła. Jak pięknie wygląda ten świat, który już w dniu narodzenia został mi odebrany.
Rosa srebrzy się na liściach trawy i drzew. Kwiaty zamieniły się nocą w skulone pąki. Za chwilę wstanie słońce, mówię do nich. A wtedy dopiero wyjrzą na świat.
Rzeczywiście tak się dzieje. Widząc słońce, jego wspaniałe promienie padające z góry ponad drzewami, śmieję się radośnie. Kieruję się w górę. Prosto w jego stronę...
Takie sny nawiedzają mnie dosyć często. Za każdym razem budzi się dzień i wschodzi słońce. Za każdym razem zwiedzam świat.
Po przebudzeniu...
... jestem zmartwiona. Nie posiadam skrzydeł, nie mogę się poruszać.
Jednak zobaczyłam już takie miejsca o których inni nie mają pojęcia. Wszyscy myślą, że spokojnie śpię. Ja zaś odbywam podróże...



Rozdział 13



Nadchodzi taki dzień, kiedy wyczuwam oczekującą atmosferę otoczenia. Pojawia się nasza dobra opiekunka. Są i dwie inne. Coś mówią do siebie, szepczą. Wszystko słyszę. Dowiaduję się o dzisiejszym wyjeździe zakonnic. Nie będzie ich do końca dnia! Coś się szykuje. Wiem to.
- Eliżko – widzę wokół siebie rozjaśnioną twarz opiekunki – pingwinki dzisiaj wyjeżdżają – śmieje się wesoło. - To wspaniała okazja dla nas.
Nie rozumiem jeszcze o co jej chodzi ale nie zostaje mi nic innego jak tylko wyczekiwać odjazdu zakonnic.
Wszystkie opiekunki określają zakonnice mianem pingwina. To z powodu ich ubrania: czarne habity, przeplecione z białym pasem na górze, które wyraźnie na to wskazują. I choć tylko raz w życiu widziałam pingwina na obrazku, z radością stwierdzam, że podoba mi się to określenie. Nie jest uwłaczające a po prostu wprowadza wiele humoru i dobrych stosunków z siostrami. One nie okazały nigdy swojego gniewu. Może tylko poza jedną...
W końcu nadchodzi ta chwila. Już po chwili wiem co mnie czeka. Moje serce bije mocno z oczekiwania. Jedziemy do kaplicy!
- Teraz będziesz mogła sobie porozmawiać z Bogiem – mówi do mnie. – Myślę, że ci się to należy, Eliżko.
Jakże bardzo bym jej chciała podziękować!
Wjeżdżamy wózkiem do kaplicy. Nie jest do niej daleko, można tam dojść nie wychodząc z zamku. Już pierwsze moje pojawienie się tam wstrząsa mną do głębi. Oto przede mną rozpościera się w całej krasie ołtarz, lecz nie on przykuwa moją uwagę a obraz znajdujący się po jego prawej stronie. Przez nieskończenie długą chwilę patrzę tylko na niego. Jestem pierwszy raz w życiu pogrążona w swojej myśli. To cisza zapadła w ciszy.
- Ona chyba płacze – powiada czyjś głos. Nie wiem, kto to. Pierwszy raz w życiu nie słuchałam uważnie. – To chyba nie był dobry pomysł ją tu przyprowadzać...
- Co też wygadujesz! – teraz rozpoznaję głos dobrej pani. – Eliżko? – zwraca się do mnie. – Eliżko, wszystko w porządku?
Wszystko w porządku, odpowiadam jej wzrokiem rozmywającym się od nabiegłych łez.
Myślę, że ona widzi po moich obcych, jakby niewidzących oczach, iż uczyniła dla mnie wiele.
Po chwili czas nam wracać. W kaplicy jest chłodne powietrze. Czuję przyjemny zapach mieczyków stojących w wazonie na ołtarzu.
- Jedźmy już z powrotem – prosi druga opiekunka.
- Jedźmy.
Zabierają mnie z powrotem do sali.



Rozdział 14



Tej samej nocy mam ciężki atak.



Rozdział 15



Nie wiem ile dni leżę pogrążona w swej ciszy. Straciłam jakąkolwiek rachubę czasu. Atak był zbyt silny. Byłam pewna, że jego siła tym razem mnie pokona.
Czuję się taka osłabiona, jakbym nie była już tą osoba sprzed paru dni. Jakby zaszła we mnie jakaś istotna, nieodwracalna zmiana.
O świcie z przerażeniem stwierdzam, że mój wzrok przesłania mgła. Próbuję raz po raz otwierać i zamykać oczy, zmuszać powieki do ruchu. Stwarza mi to wielką trudność. Czy i te mięśnie już nie chcą mnie słuchać?
W mej duszy kolejny raz rozbrzmiewa krzyk.
DLACZEGO WSZĘDZIE JEST TAKA CISZA?
Dlaczego oczy nie chcą rozsunąć tej mlecznobiałej mgły bym mogła lepiej widzieć?
Odczuwam dziwne drżenie wewnątrz siebie. Coś dzieje się z moim ciałem. Leżę spokojnie, nie chcę sprawiać niepotrzebnego niepokoju siostrom i opiekunkom. Przyzwyczajam się powoli do złych myśli...
Twarze przesłonione cieniem pojawiają się nade mną i znikają. Głosy dochodzą do mnie z daleka. Jakbym odpłynęła gdzieś łodzią na środek jeziora, gdy twarze stojące na brzegu próbowały coś do mnie mówić.
Wtedy jednak...
... krzyczy moja dusza...
... rozpaczliwie.
Błagam, niechaj mnie ktoś usłyszy. Jeszcze wszyscy śpią. Jeszcze nie nastał dzień. Który to zresztą dzień?
Mamo?
Mamo, mój wzrok przesłania cień...
Czuję jak ktoś bierze mnie za rękę. Ciepło przenika do mojego ciała. Uspokajam się natychmiast. Dotyk jest balsamem na moje cierpienie. W tym momencie nie jestem osamotniona. Ktoś jest tuż obok mnie, myśl ta daje mi kolejne siły.
- Nie bój się... – mówi do mnie.
Pierwszy raz przyszła do mnie za dnia!
- Przyszłaś...
- Przychodzę do każdego, kto jest w potrzebie... – odpowiada ona na to.
Próbuję otworzyć oczy, nie potrafię. Jestem zbyt zmęczona.
- Widziałam cię... tam, w kaplicy...
Silniejszy uścisk upewnia mnie w przekonaniu, że ona o tym wie.
- Nie bój się... Od teraz nawet jeśli mnie nie zobaczysz, zawsze będę przy tobie...
Cień znika sprzed moich powleczonych mgłą oczu, zostaję sama. A jednak nie. Nieustannie czuję uścisk na swej dłoni.



Rozdział 16



Co to się dzieje? Taka cisza dzisiaj. Dziewczyny zostają szybko ubrane i wyprowadzone. Ktoś usiada obok na łóżku.
- Eliżko? Przyszedł pan doktor, musi cię zbadać.
To głos dobrej pani, matki tamtych małych dzieci. Powoli otwieram oczy i chodź widzę ją niewyraźnie, w głowie sama układam sobie jej obraz.
Podczas badania wszędzie panuje taka cisza. Zapadam w sen. Budzę się, kiedy już jest po wszystkim. Wtedy dzieje się coś dziwnego.
Ktoś płacze.
- Zabieramy ją, natychmiast – słyszę.
Co to oznacza? Kogo zabierają? Ja nigdzie nie chcę jechać. Nie mam na to siły. Muszę iść do moich ptaków. Pewnie oczekują mnie, zmartwione, co też mi się stało, tak długo się nie pojawiałam w oknie.
Jakby z daleka słyszę wciąż ten sam płacz.
Kolejny raz siada tuż obok mnie opiekunka. Chwyta mnie za rękę. Płacze. Jej łzy skapują na moją rękę.
Nie płacz, przecież nic mi nie dolega...
- Eliżko... nigdy o tobie nie zapomnę...
Ja o pani także nie...
- Odwiedzę cię w szpitalu, kiedy tylko będę mogła...
A więc jadę do szpitala. To znaczy, że jest ze mną źle. Do szpitala nie jedzie się od, tak po prostu.
Proszę powiedzieć moim ptakom... nigdy o nich nie zapomnę. Wrócę do nich, kiedy tylko wyzdrowieję.
Jeszcze słyszę cichy szloch. Przenoszą mnie na nosze. Niosą gdzieś pospiesznie. Już dawno zamknęłam oczy. Nie potrzebuję ich otwierać. I tak bym nic nie zobaczyła.
Wreszcie słyszę trzask zamykanych drzwi. Wiozą mnie do szpitala. Ale po co?


Rozdział 17



Dzień zlewa mi się z nocą. Nie wiem co się ze mną dzieje. Po jakimś czasie zapadłam się w nieprzeniknioną ciemność, której tak bardzo się zawsze bałam.
Nie jestem sama, każdego dnia, jak mi obiecała, stoi tuż obok trzymając mnie za rękę moja towarzyszka. Widzę ją w snach, rozmawiam z nią. Wiele z tego , co było dla mnie niezrozumiałe, nagle nabiera innego znaczenia. Widzę ją dokładnie taką samą jak na tamtym obrazie. Czarny habit okrywa ją aż do stóp, welon układa się prosto na ramionach. Najwyraźniejsze są jej oczy. Te patrzą na mnie z miłością i czułością. Opowiada mi tyle wspaniałych historii...
Coraz częściej miewam ataki. Pewnego dnia znajduję się w bardzo ciężkim stanie. Nie odczuwam już właściwie nic. Ciało odmawia mi posłuszeństwa we wszystkim. Z początku jest to dla mnie wielkie upokorzenie. Później o tym zapominam.
Niech się dzieje wola nieba.
Pragnę aby to już się skończyło a jednocześnie zadaję sobie pytanie jak długo tak jeszcze będę trwać. Muszę być cierpliwa...



Rozdział 18



Wspominam po kolei wszystko, czego w życiu doświadczyłam. Nie było tego wiele, gdyż większość czasu spędziłam za murami domu i tego zamku. Dom znajdował się otoczony dokoła ogrodem. Zamek położony był pośród wielkiego parku. Zieleń, przyroda, ptaki, to wszystko otaczało mnie zewsząd, chodź z tego nie skorzystałam.
Widzę moje słodkie białe porzeczki i czerwone czereśnie kołyszące się nad głową.
Mama gładzi mnie po twarzy tak delikatnie...
Tata płacze...
Ptaki latają w moim oknie.
Pies szczeka swoim słabym głosem...
Gdzie jest mama?
Dobra pani czule spogląda w moje oczy. Jej dotyk przypomina mi dotyk matki...
A potem widzę tylko ten obraz na ścianie zawieszony w kaplicy.



Rozdział 19



Z bardzo daleka dobiega do mnie głos. Słysząc go, coś porusza się w moim sercu. Skądś go znam... Skąd? – zadaję sobie pytanie i szukam w zapomnianych zakamarkach mojej pamięci. Wsłuchuję się w niego, próbując sobie przypomnieć. To było dawno. Tak dawno...
- Eliżko... przyszedłem się z tobą pożegnać...
To głos ojca! Czy to naprawdę ojciec siedzi obok mnie?
- Chcę cię prosić o wybaczenie...
Tatku! Tatku, cóż ci ja mam wybaczyć? Ja nie chowam do ciebie urazy! Nigdy nie myślałam o tobie źle.
On płacze...
- Kiedy zmarła twoja matka... świat dla mnie się załamał. Zacząłem pić.
Wiem, tatku. Ja to przecież wiem.
- Nie potrafiłem sobie z tym poradzić... okazałem się człowiekiem bezsilnym, niezdolnym do podjęcia jakiejkolwiek decyzji...
Biedny, płacze i trzęsie się tak bardzo. Żal mi go. Z chęcią pogładziłabym i ja jego po twarzy, dodała otuchy.
- Wiedziałem, że byłaś chora. Potrzebowałaś opieki a ja... ja nie byłem w stanie ci jej dać.
Za to teraz mi pomagasz o wiele więcej i nawet o tym nie wiesz...
- Nigdy nie zapomniałem o tobie...
Ja o tobie też nie, tatku...
- Bałem się twojej choroby. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że sprowadziłem na świat chore dziecko.
Tak bardzo mi go żal. Moje serce przepełnia dziwna siła. Osiągam niewysłowiony spokój, przyjemność właściwie i wdzięczność do ojca. Wiem ile wymagało od niego wysiłku przyjść tutaj by mi to wszystko powiedzieć.
- Wiem, że mnie słyszysz – kolejna łza kapie na moją dłoń, przyciągniętą do jego mokrego policzka. – Wybacz mi, córeczko...
Łka niczym małe dziecko, jak czasami płakało moje serce w tej zamkniętej, odgrodzonej od świata ciszy. W dziwny sposób staję się z nim jedną myślą i ciałem.
Oto mój ojciec.
Oto jego córka.
- Nigdy nie zamierzałem cię opuszczać, pozostawić w osamotnieniu. Nigdy nie chciałem , aby tak potoczyły się nasze losy.
I ja mogłabym wymarzyć sobie inne życie. Nie żałuję jednak żadnej chwili spędzonej w swej chorobie. Dopiero teraz rozumiem, co ona oznacza dla mnie i dla mojej duszy.
Słowa ojca grzeją moje chore ciało i uwięzioną w ciszy duszę. Miłość do niego rozpiera mi serce.
Nagle patrzę na niego. Widzę go! Widzę ojca swego trzymającego moją bladą dłoń, płaczącego nade mną, zrozpaczonego i nieszczęśliwego.
Z mroku za nim wyłania się cień mojej towarzyszki. Stając nad ojcem, delikatnie układa dłonie na jego głowie. Potem znika a ja czuję w sobie nieodpartą siłę.
- Taa-aa-ttkuu...
Widzę jego zdumienie na twarzy. Widzę jak spogląda mi w oczy. Wiem, że zrozumiał i zobaczył w moich oczach to, co chciałam mu powiedzieć.
Czuję jakby choroba w jednym momencie nagle opuściła moje ciało. Nie odczuwam bólu i nie osłania mnie już mrok. Zostałam zwrócona wolności...



Rozdział 20



Następuje atak. Moje ciało szarpie się jakby naraz mięśnie ożyły. Nadbiegają ludzie, tatka znika w oddali. Opadam wciąż w dół.
Przede mną, gdzieś w ciemności wyłania się Ona. Wyciąga do mnie dłoń.
- Chodź. Nie bój się...
Podaję jej dłoń z uśmiechem i pewnością. Ufam jej bez granic. Wokół mnie nagle lata tyle ptaków. Są tu jaskółki, wróbelki, gołębie...
- Teraz jesteś taka jak one...
- Dziękuję...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szura dnia Śro 19:39, 25 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kotek
Pierdoła Dima


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 16:23, 26 Lut 2009    Temat postu:

O matko... Ze względu na mój wiek i małe doświadczenie w twórczościach literackich nie potrafię profesjonalnie ocenić Twojej pracy, napiszę więc o moich odczuciach podczas czytania.
Pierwsze rozdziały - akcji nie ma, mimo to czytałam bardzo chętnie i z zaciekawieniem. Zwykle nudzą mnie opisy przyrody, zwierząt w książkach, ale tutaj naprawdę mi się podobało Smile.
Odstanie rozdziały - ujmijmy to tak - wzruszyłam się i łzy mi poleciały Smile.

Cóż więcej mogę napisać. Bardzo mi się podobało, nigdy nie czytałam nic o takiej tematyce - trudnej, ciężkiej, zmuszającej do refleksji, "a co by było, gdybym to była ja?". Czekam na więcej Twoich prac Smile.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kotek dnia Czw 16:25, 26 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szura
Pierdoła Dima


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:01, 26 Lut 2009    Temat postu:

Wow Kotek, fajnie, że ci się podobało, jak sama stwierdziłaś nie ma akcji bo takie są te opowieści. Cieszę się, że ci się spodobało. Mam parę takich książek o różnej tematyce, więc z pewnością zamieszczę. To dla mnie wielkie wyróżnienie, że ktoś znajdzie sobie czas i przeczyta moje wypociny.
Ta historia wzięła się z tego iż z takimi ludźmi miałem do czynienia wiele lat swego życia. Moja mama pracowała w takim miejscu a ja byłem tam częstym gościem i jak te dzieci cieszyły się z moich odwiedzin a także jakie ciężkie mają życie mało kto sobie uświadamia. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję, że zadałaś sobie trud i przeczytałaś, w końcu czas każdego z nas jest drogocenny i nie powinien go trwonić na głupoty.
Wierzę też iż dzieci te są pod szczególną opieką Tych z Góry, ponieważ narażone są na odtrącenie i cierpienie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Szura dnia Czw 17:08, 26 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Charme
Administrator


Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 19:58, 27 Lut 2009    Temat postu:

nie ma aktualnie czasu, ale promiss, ze przeczytam Wink Tylko... trudno nazywać rozdziałami coś co ma zdanie/pół strony albo stronę. Nie wiem jak to bym przedzieliła odstępami dwu linijkowymi i tyle. Rozdział to jakaś zamknięta totalnie całość, coś dłuższego Wink
Tak na przyszłość.
J
Ja sama pisałam dużo, wszystko jest nieskończone, bo po miesiacu stwierdzałąm, ze to dziecinada, ale chodzi za mną jakaś historia dłuższa Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Seke
Pierdoła Dima


Dołączył: 03 Wrz 2014
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:48, 04 Wrz 2014    Temat postu:

powiem wam, ze macie talent:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fernia
Pierdoła Dima


Dołączył: 01 Paź 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:27, 01 Paź 2014    Temat postu:

piszecie coś ostatnio? ja się wam muszę przyznać, że ostatnio kompletnie nie mam weny i już kilka miesięcy kompletnie nic nie napisałam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czeko
Pierdoła Dima


Dołączył: 04 Lis 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:48, 04 Lis 2014    Temat postu:

ja już nie pisuję, kiedyś pisałem dużo, ale teraz jakoś zaprzestałem tego

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ander
Pierdoła Dima


Dołączył: 08 Lis 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 16:15, 08 Lis 2014    Temat postu:

zazdroszczę wam talentu, na prawdę kiedyś ja sam pisywałem, ale jakość skończyła mi się wena i już nie piszę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
michal.jastrzebski
Pierdoła Dima


Dołączył: 08 Lis 2014
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:29, 09 Lis 2014    Temat postu:

tez zazdroszcze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.simons.fora.pl Strona Główna -> Hyde Park Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin